Wstałem wcześnie rano aby zdążyć podjechać pod Shatle. Na Leftwood Street było pusto i cicho. Małe osiedle (jak na Londyn) jeszcze spało.
Spojrzałem na kartkę i podszedłem do odpowiedniej klatki. Wcisnąłem numer i od razu drzwi się otworzyły. Winda była stara, zardzewiała i skrzypiąca. Wysiadłem z niej na 8 piętrze. Podszedłem do odpowiednich drzwi i zapukałem. Cisza. Zadzwoniłem dzwonkiem. Cisza. "Śpi? Ale mówiłem, że będę bardzo wcześnie rano..."
- Bu. - tuż za mną szepnęła Shatle.
- Co ty tu robisz?
- Hmmm... pomyślmy... mieszkam?
- Ale tu?
- Biegałam - wyciągnęła dwa małe klucze i podeszła do drzwi - co ty tu tak wcześnie?
- Mówiłem.
- Ale nie wiedziałam że tak wcześnie wstajesz... no nic. - byliśmy jeż w środku - usiądź sobie a ja się pójdę przebrać. - to mówiąc wskazała krzesło w kuchni.
<<>>>
Hidi... powiedz mi, jak tu będzie szedł.
<<>>>
Po pięciu minutach przyszła ubrana, pachnąca i spakowa
na. Usiadła na blacie kuchennym i zaczęła przypinać sobie wsuwkami warkocz do głowy. Otworzyła szafkę, z której wyciągnęła zakurzone pudło. Nożem rozcięła starą taśmę. Ze środka wyciągnęła perukę - długie, kręcone, blond. Założyła na siebie. Oniemiałem. Widziałem wiele szpiegowskich gadżetów ale tak realistycznej peruki - nigdy. Spojrzała mi prosto w oczy.
- James... James... - uśmiechnęła się i kwiwnęła głową - James Bond...
- Tak?
- Co? Eeeee.... to nie do ciebie... przepraszam... myślałam na głos.. Wstawaj. Jedziemy.
Cisza. To, to co słyszałem przez kolejne 3 godziny. Nie wiem jak to działa. Kim ona jest? Czasami kiedy koło niej siedzę lub na nią patrzę, czuję jakby smutek... tęsknotę... szarą aurę...
- Jesteśmy na miejscu.
- O. To ty coś mówisz.
- Haha - powiedziała ironicznie - Kilka zasad. Najpierw dwie. Pierwsza : na imę mam Marta. Jeżeli mnie nazwiesz inaczej (a zwłaszcza "Shatle") to cie zamorduję tymi rękami. Druga : Jeżeli mówię, np. nie dotykaj tego - to tego nie dotykasz. - spojrzała na mnie. Otworzyłem usta aby coś powiedzieć ale ona przyłożyła mi palec do ust. - ciiiiii - zbliżyła się do mnie. Poczułem jej brodę na moim ramieniu... <klank> otworzyły się drzwi. - Wychodzisz czy nie?!
Kolejne małe osiedle. Las z prawej, bagna z lewej. Zrobiłem wdech i poczułem znajomy zapach... przypominał mi coś... coś smutnego... tylko co?
- Marta? To naprawdę ty?! - powiedziała starsza pani, która właśnie do nas podeszła.
- Laura! Kopę lat! Ile my się nie widziałyśmy?!
- Nie pamiętam... Co u ciebie?
- Dobrze. A u ciebie? Ile to już masz wnucząt? Co u Matta?
- Dziękuję, świetnie. 9. Matt rozwiódł się wczoraj z tą... wstrętną... idiotką... Ja nie wiem... jak on w ogóle mógł się z nią zadawać... ja mówiłam... nieee... ona jest zła... nic ci dobrego nie da...
- Laura?
- A przepraszam, zamyśliłam się. Na czym to ja? Aha! U mnie dobrze.
Wyszedłem zza auta z walizkami i zobaczyłem uroczą staruszkę plotkującą z Shatle.
- UUUUUUU... A co to za ciacho?! Marta?! To twoje?!
- On? Nie! On jest tylko moim znajomym.
- "Znajomym"... - uśmiechnęła się - wszyscy wiemy co miałaś na myśli... "znajomy"... - w jednej chwili uśmiech zszedł jej z twarzy -czekaj!... A co się stało z...
W tym momencie Shatle jej przerwała. Zabrała swoją walizkę i pognała do przodu z Laurą. Zawołała mnie i wyciągnęła klucze. Kiedy podszedłem do nich rozmawiały o Macie (kimkolwiek on jest).
- Dobrze, muszę zmykać - powiedziała Laura - trzymaj się. A ty - spojrzała w moim kierunku i puściła mi oczko - jak będziesz wolny to daj mi znać... będę czekać. - odwróciła się i poszła.
- Kim ona była?
- Sąsiadką. Mieszka tu odkąd pamiętam. Jak jej syn, Matt, był młody i sprowadzał dupy do domu, to przekonywałam się jak bardzo cienkie mamy ściany... albo to oni byli głośno...
- Czemu tak sądzisz?
- Za ścianą mojej sypialni jest jego...
Apartament był w miarę duży. Jedna duża kuchnia, jeden duży pokój, dwie sypialnie (jedna z podwójnym łóżkiem), duża łazienka, mała toaleta, mały gabinet, mały balkon i duży, pusty, bardzo mocno oświetlony pokój. Poszedłem się wykąpać a Shatle w tym czasie... hmmm... co ona w tym czasie...? Kiedy wyszedłem z łazienki usłyszałem cichutką spokojną piosenkę. Poszedłem w jej kierunku i trafiłem do tajemniczego jasnego pokoju. Lekko wychyliłem głowę zza drzwi i zobaczyłem.. tańczącą Shatle. Poruszała się z takim spokojem, melancholią... odniosłem wrażenie że ona nie tańczyła, tylko czarowała: mnie i całe otoczenie dookoła. Czułem się taki uspokojony... taki wyluzowany... było mi tak dobrze... w pewnym momencie piosenka się uciszyła a Shatle odwróciła się w moim kierunku i do mnie podeszła.
- Trzeba iść zrobić zakupy.
Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wciąż ogarniał mnie ten spokój. Byłem myślami w innym świecie. Doszedłem do siebie, kiedy Shatle wylała na mnie szklankę wody krzycząc "Halo?! Jest tam kto?" . Wytarłem twarz.
- Tak jestem.
- Idziemy na zakupy. Pozwolisz że od początku podyktuję ci zasady poruszania się po osiedlu, i sklepach. Po pierwsze: masz NIE zachowywać się podejrzanie. Dwa: Jak tylko podasz twoje prawdziwe nazwisko i imię to cię zamorduję. Trzy: jesteś sympatycznym mężczyzną, który jest poetą. Piszesz powieści. Zanim wyjdziemy poczytaj coś o twoich dziełach... leżą w pokoju obok na górnej półce. Cztery: to wynika też trochę z pierwszej, jak się ktoś ciebie o coś pyta to odpowiadasz. Pięć : uśmiechasz się do ludzi. Sześć: poznaliśmy się na koncercie Briana Craina. Siedem: nie podpadnij Harrisowi. Najlepiej by było gdybyś się z nim zaprzyjaźnił. Osiem: nie pyskuj. Dziewięć : udawaj mojego przydupasa... no wiesz takiego leciutkiego. Dziesięć: Uważaj na Laurę. Ma swoje 80- kilka lat, ale to nie zmienia faktu że ładne dupy to ona lubi. Już cię taką mianowała więc uważaj. - podeszła do szafki i wyciągnęła z niej wodę. - Idź czytać. Za pół godziny chciałabym już wyjść.
Na półce znalazłem stertę teczek. W środku pierwszej znalazłem 100 stron jakiegoś opowiadania o wichrowym wzgórzu. W drugiej 60 stron o wietrze. "Wiatr jest wszędzie. Tak jak powietrze. Jest wszędzie. Widzi wszystko. Słyszy wszystko. Towarzyszy nam podczas każdego wdechu i wydechu. Był przy starcie Apollo, był przy naszych narodzinach, jest podczas każdej 6 w szkole, przy każdym chorym, smutnym dziecku, jest podczas każdego pocałunku, podczas każdej szczęśliwej i smutnej chwili, podczas każdej łzy... Wiatr wie wszystko... Gdyby tylko potrafił mówić powiedział by nam tak wiele. Mógłby nas tyle nauczyć... Niestety. Jedyne co nam daje to szelest liści... myślicie że to zwykły szelest? Ja to odbieram jako dźwięk, jako fragment piosenki. Kilka drzew i mamy całą symfonię. Symfonię wiatru. Melodię opowiadającą o kolorze włosów Platona, o każdej nucie zapisanej przez Mozarta...". Nie wiedziałem co myśleć..
Podczas zakupów spotkałem wiele sympatycznych osób. Sam Harris okazała się być bardzo sympatyczny. Kiedy wracaliśmy z powrotem, szliśmy długą aleją dębów. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem:
- Skąd wzięłaś ten tekst o wietrze?
- O wietrze?
- Ten co miałem przeczytać, o tym że wiatr jest wszędzie...
- A! Ten... Emmm... A co?
- Zastanawiam się. Ciekawy był.
Uśmiechnęła się.
- To miło. Ten tekst pochodzi stąd. - to mówiąc pokazała palcem swoje serce.
%%%%%%%%%%
Yo!
Ponieważ kilka osób mi narzekało że za długie opowiadania piszę to niestety musiałam zakończyć w tym miejscu. Przy następnym opowiadaniu dodam obrazki. Aktualnie nie mam warunków do zeskanowania... więc... do następnego <3
Piosenka na dziś to "Anything You can do I can do dumber"
P.S.
Tak samo jak na "nie śpię" mile widziane są komentarze :D
Wasza Zuzu
~Audycja zwiera lokowanie produktów